Jeśli chodzi o konia, to jak młode słowiańskie pacholę maiłem oczywiście rodzinę na wsi, gdzie w ramach resocjalizacji czasem spędzałem wakacje grabiąc siano przeważnie i pomagając w innych pospolitych czynnościach, a w wolnych chwilach przeobrażałem się w dzielnego Winnetou "galopując" na jednym z perszeronów, które się pasły na pastwisku opodal stodoły. Oczywiście była to jazda na oklep, co wierzcie mi nawet dla nastolatka nie jest sprawą błahą.
Wiele lat później zostałem namówiony na podjęcie "przypominania sobie" jazdy wierzchem w takiej stadninie profesjonalnej i jako raczej początkującemu poradzono jeżdżenie w kółko na sznurku trzymanym z drugiej strony przez panią trenerkę. Niestety w pewnym momencie rozległ się niespodziewany huk odrzutowca, który nie wiadomo z jakiej racji się tam znalazł. Koń się spłoszył i usiłował mnie zrzucić,apotem skryć się w stajni. Zrzucić się nie dałem ku zdumieniu pani trenerki, która była w stu procentach pewna, ze wyląduję na ziemi, ale jeździć już tego dnia mi nie było dane. A przyznam się, że nadwyrężone podczas tego incydentu ścięgna bolały mnie jeszcze tydzień (miałem już wówczas ponad czterdziestkę na karku). Zniechęciło mnie to do dalszych prób udawania wojownika i zdecydowanie wolę pojazdy na 4 kółkach niż nogach.
Co do pojazdów z kierownicą po prawej stronie, to bliżej spotkałem się podczas pobytu w Irlandii, gdzie po wyjściu z lotniska, wsadzono mnie do samochodu i ze zdumieniem stwierdziłem, że nie ma po lewej stronie kierownicy, podróż przez Dublin przeżyłem z zamkniętymi oczami, bo jeżdżenie po lewej stronie wydało mi się zdecydowanie nienormalne. Po jakimś czasie przyzwyczaiłem się nieco, ale później w Londynie wciąż miałem problemy z przechodzeniem przez ulicę (tylko w miejscach bez świateł). Nadal dziwię się kto tym Anglikom dał prawo jazdy